Gliwice - Świerklaniec

Witamy na naszym świeżym blogu podróżniczym i życzymy przyjemnego czytania. Śruby dokręcone, opony twarde jak stal, licznik gotowy do mierzenia pierwszego imponującego wyniku. Wyruszam z niedużej, zapomnianej przez Boga części Gliwic, Łabęd. Koło godziny dziewiątej nad ranem mijam radiostację gliwicką marząc, że pewnego dnia wjadę o własnych siłach do stolicy Galii. 
     Pod historycznym obiektem czeka już na mnie towarzysz wypraw Marcin. Po krótkiej rozmowie ruszamy do celu naszej podróży, do Świerklańca - znacznie mniejszej miejscowości od rodzinnych Łabęd.

     
Każdy kolejny kilometr ułatwia nam piękna pogoda, choć czasem brakuje cienia. Poruszając się większość czasu drogą asfaltową docieramy do Radzionkowa, gdzie panujący upał zwalczamy chłodząc się w miejskiej fontannie, wybijającej z ziemi niczym gejzer. Na twarzach tubylców goszczą uśmiechy. Tuż przed Tarnowskimi Górami zastanawiamy się nad odwiedzeniem Nakła Śląskiego, gdzie znajduje się pałacyk Donnersmarcków. Niestety miasteczko nie znajduje się na trasie rajdu, ale dochodzimy do wniosku, że kilka dodatkowych kilometrów może się opłacić i jak się okaże upieczemy dwa udźce na jednym ogniu



Za drobną opłatą pięciu złotych oglądamy w pałacyku malowniczą wystawę dzieł fotografii, malarstwa i szkicu. W oczy szczególnie rzucają się nam znani przez Marcina, Andrzej Dudka-Dürer i Józef Wolny. Mnie wprawdzie najbardziej zachwycił obraz kobiet Zabateriego. Wewnątrz znajdowało się również dużo dzieł malarskiego folkloru i ciekawa dla oka kolekcja porcelany.



  Wychodząc napotykamy 83-letniego Pana Mariana Brońca - właściciela ogromnego zbioru filatelistyki oraz numizmatów. Brońca - właściciela ogromnego zbioru filatelistyki oraz numizmatów. Jeden z najstarszych znaczków pochodził z 800 roku.
 


Wychodzimy z pałacyku, rowery dalej stoją przypięte do ławki. Do Świerklańca już o rzut beretem. Dojeżdżamy, robimy krótki odpoczynek koło kościółka, gdzie dzwony nadal poruszane są za pomocą liny - Klimatyczny smaczek.




Kiedy dojeżdżamy do jeziorka zastajemy mniej ludzi, niż się spodziewaliśmy jak na słoneczną niedzielę. 


Dzień zostaje wkrótce urozmaicony o zwiedzanie bajora z pokładu kajaku.





Docierając do doków bez dziury w kadłubie, postanawiamy wracać do Gliwic, zaczepiając oczywiście o jakąś tutejszą zapiekankę. W drodze powrotnej gubimy się raz w pewnym osiedlu, korzystamy ponownie z fontanny w Radzionkowie i robimy zdjęcia z cyklu, którego początki zobaczyć możecie na polecanym przeze mnie blogu fotograficznym Marcina Urbanowicza. Podróż kończy się kolejnym ujrzeniem radiostacji gliwickiej i głośnym okrzykiem "Paryż!" 88 km i bezawaryjny rejs.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz